wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 4-Witaj w Bazie

 Sylwia rozglądnęła się nieprzytomnie po pokoju. Po tym przedziwnym śnie, czuła jeszcze większy strach, a za razem motywację. Śmiech otyłej kobiety powodował ciarki na plecach dziewczyny. Analizowała dokładnie sen. Pamiętała każde słowo tych Rosjan. Wszystkie twarze, a szczególnie twarz młodego Wasyla przemijały jej przed oczami. Chcą doprowadzić do jakiegoś wybuchu? Podłożą ładunki pod elektrownie. Pewnie w Czarnobylu. Czyli to są oni, ci źli ludzie-pomyślała Sylwia

  Nastolatka zeszła z parapetu i próbując pozbyć się uciążliwego bólu pleców, wykonała ćwiczenia, które pamiętała z lekcji WF'u. Ubrała dresy i luźną koszulkę, po czym udała się do kuchni. Po krótkiej drodze powtarzała sobie wcześniej przygotowane wytłumaczenie nagłego wyjazdu. Weszła do słonecznej kuchni i wzięła głęboki, uspokajający oddech.

-Cześć-wypaliła-Masz dziś wolne.

-Tak, mam-odezwała się mama z uśmiechem

-Jest sprawa...-zaczęła dziewczyna

-Wal.

-Muszę wyjechać, to znaczy mam wycieczkę. Z...kółkiem turystycznym-skłamała

-Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? Miałam przecież kilka zmian, że się widziałyśmy...A droga ta wycieczka?-zapytała zdziwiona mama

-Za darmo-oświadczyła Sylwia

Kobieta uniosła brwi.

-Dziwne...ale nie no, fajnie...A gdzie jedziecie?

-Do Rosji.

-Tak daleko i za darmo? Coś się nie zgadza-stwierdziła mama.

-Bo wiesz, to z komitetu-wymyślała nastolatka-Dużo go się nazbierało w tym roku i jeszcze mamy sponsora.

-To rozumiem-powiedziała rodzicielka z uśmiechem, a Sylwia odetchnęła z ulgą-A Wiktoria jedzie?

-Nie,wiesz...ona jest...chora...

-O, to szkoda. Zawsze byłyście takie papużki-nierozłączki. A kiedy ta wycieczka?

-Jutro-powiedziała cicho Sylwia.

Mama rzuciła jej bystre spojrzenie, a dziewczyna prosiła ją w duchu, aby nie miała nic przeciwko.

-Ohh...no...-jąkała się kobieta jakby zabrakło jej słów-Dobra! Jedź, w końcu jesteś już duża. Należy ci się jakiś odpoczynek-rzekła wreszcie dziarsko

Nastolatka z ulgą oparła się na krześle. Jedno "zadanie" ma już za sobą. Pozostała tylko Wiktoria. Czuła, że nie pójdzie tak łatwo, jak z jej mamą. Przyjaciółka zadaje dużo pytań, bo jak tłumaczy-lubi być całkowicie poinformowana. Sylwia znów poczuła nutkę stresu i aby zająć się czymś innym, wzięła ogromny łyk herbaty. Kiedy zjadła chleb z margaryną (nie było pieniędzy na masło) i serem , chwyciła za telefon i zadzwoniła do Wiktorii.

-Nagraj wiadomość-usłyszała głos automatycznej sekretarki. Jeszcze kilka razy musiała go słuchać, bo przyjaciółka nie odbierała.

Sylwia uderzyła pięścią w swoje kolano, po czym wydała z siebie ciche "ałł..."

-Co ty tak przeżywasz?-zapytała zaniepokojona agresywnym zachowaniem córki mama

-Wiktoria nie odbiera-burknęła dziewczyna

-To idź do niej-powiedziała kobieta, beztroskim tonem.

Nastolatka zerwała się z krzesła i podbiegła do pokoju. Ubrała poniszczone trampki i nie wiążąc ich wybiegła do drzwi.

-Zabijesz się!-usłyszała za sobą głos mamy

Zbiegła, a raczej skakała ze schodów w kierunku wyjścia. Po drodze ominęła staruszkę, ich sąsiadkę.

-A gdzie ty tak lecisz?!

-Dzień dobryy...-odkrzyknęła w biegu Sylwia

Wybiegła z kamienicy. Było dość ciepło, ale będąc w samej koszulce z krótkim rękawem, dziewczyna nie mogła odczuć tego ciepła. Przebiegła przez podwórko i skręciła w boczną, wąską uliczkę. Na końcu alejki był dość wysoki murek, ale dziewczyna zgrabnie przez niego przeskoczyła.

-Jaki parkur!-zawołał za nią jakiś gruby chłopak w dresie

-Miło!-odpowiedziała z uśmiechem

Zwolniła tempa. Sprint zamienił się w szybki marsz. Doszła do jednorodzinnego domku. Był dość skromny-drewniany. Za to bujna roślinność w około niego dodała charakteru. Podeszła do grubych drzwi i zastukała w nie. Żadnej odpowiedzi. Cofnęła się i podniosła głowę. Okna były zasłonięte. Sylwia obiegła dom i popatrzyła przez płot z nadzieją, że jest tam samochód. Dziewczyna zaklęła widząc puste miejsce. Wiktoria musiała gdzieś wyjechać. W głowie nastolatki istniała jedna, ogromna obawa- jak pogada teraz z przyjaciółką?

Usiadła na krawężniku i spuściła głowę. Jeśli ma rozstać się z Wiktorią na przynajmniej dwa tygodnie, to dobrze byłoby ją poinformować. Sylwia poczuła lekką irytację tym, że przyjaciółka nic nie powiedziała jej o wyjeździe. Zawsze tak robi, bo w końcu jest bogatsza i może sobie pozwolić na drogie i dalekie wyjazdy. Najgorzej jest  w wakacje, kiedy to nastolatka siedzi na drzewie i patrzy z góry jak Wiktoria z obojga rodzicami pakuje walizki do auta i wyjeżdżają na okrągłe dwa miesiące. Sylwia przygnębiła się jeszcze bardziej myślą o wakacjach. Właśnie w tych dwóch miesiącach czuje się tak samotna, jakby cały świat na nią się obraził.
Poczuła chłodny powiew wiatru na ramionach. Uznała, że nie może dłużej siedzieć na ziemi, bo "dostanie wilka"-jak mówiła jej babcia. Wstała i poszła przed siebie. Skoro Wiktoria nic nie powiedziała o swoim wyjeździe, Sylwia też nie musi nic mówić. Kiedy mijała chłopaka w dresie, uśmiechnął się do niej sympatycznie, jakby chciał powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Dziewczyna nieśmiało odwzajemniła uśmiech, ale był zdecydowanie bardziej wymuszony.

Snuła się teraz po krakowskim rynku, patrząc jak weseli turyści zachwycają się pomnikiem Mickiewicza. Łapała wzrokiem każdy centymetr Sukiennic, aby wbić sobie ten widok do głowy przed dalekim wyjazdem. Nagle poczuła ścisk w głowie, jakby ktoś zacisnął jej imadło stolarskie na skroniach. Usiadła na pobliskiej ławce i potarła twarz rękami. Ból nie mijał. Przymknęła lekko oczy. Eksplodowała przed nią bomba koloru czerwonego. Kolor powoli bladł, a na jego miejscu pojawiła się niewyraźna twarz Artisov. Coś mówiła, Sylwia słyszała ją jakby za mgłą.

-Posłuchaj, jutro widzimy się szósta rano u mnie pod domem. To jest żółta kamienica obok cukierni. Pierwsze wejście-mówiła szybko Artistov-Aha...i z góry przepraszam....

Dziewczyna poczuła delikatne potrząsanie. Otworzyła oczy. Widziała posąg Mickiewicza dziwnie obrócony w bok. Po chwili zorientowała się, że dotyka policzkiem drewnianej ławki. Uniosła głowę. Stał nad nią starszy mężczyzna w poniszczonym i brudnym ubraniu. Obok stał wózek ze złomem.

-Wszystko dobrze?-zapytał z troską w głosie

-Tak...musiałam...zasnąć-odpowiedziała zdziwiona nastolatka

-Niech się pani mnie nie boi, ja nie okradnę-powiedział bezdomny unosząc ręce

W Sylwii ni stąd ni zowąd wybuchła fala współczucia i ogromnego smutku z powodu biednego mężczyzny.

-Jeszcze nie pani-odpowiedziała z uśmiechem-Nie, spokojnie nie oskarżam pana o to-wsadziła gwałtownie rękę do kieszeni i wygrzebała z niego kilka złotych-Proszę.

-Tak mi głupio-rzekł mężczyzna, po czym roześmiał się głośno ukazując swoje poniszczone zęby.Wyciągnął rękę po pieniądze-A za co to?

-Proszę powiedzieć coś mądrego-zażądała dziewczyna z lekkim uśmiechem

-Moja mamusia  zawsze mi tak mówiła-Dobry człowiek woli sam cierpieć, niż na cierpienia drugich patrzeć-powiedział z dumą i powagą.

Nastolatka wrzuciła pieniądze w jego ubrudzoną dłoń.

-Dzięki!-prawie krzyknął bezdomny, jego głos przypominał głos Shreka.Wsadził monety do kieszeni koszuli i złapał za swój wózek-Trzymaj się, młoda!

Sylwia patrzyła, wózek oddala się powoli. Wreszcie zniknął za zakrętem. Przypomniała sobie, co stało się przed tym, jak rozmawiała z mężczyzną. Widziała Artistov, która powiadomiła ją o jakimś spotkaniu. Dziewczyna uniosła wymownie głowę do góry. Jutro miała jechać z nauczycielką, a nawet nie znała miejsca spotkania. Jak dobrze, że ją poinformowała. Nastolatka miała przeczucie, że to nie był zwykły sen, więc postanowiła, że zjawi się o wyznaczonym miejscu i porze. "Z góry przepraszam"-Sylwia powtarzała słowa Artisov. Uświadomiła sobie, że chodziło tu o to nagłe zaśnięcie, zemdlenie...Uznała, że pani profesor ma za co przepraszać, bo to nic przyjemnego zasnąć w środku rynku pod posągiem Adama Mickiewicza.
***
Dziewczyna siedziała pod białą ścianą swojego pokoju. Stukała paznokciem w podłogę. Patrzyła się przed siebie, na krzywo zawieszony rysunek z przed kilku tygodni. Teraz mogła patrzeć na niego z o wiele większą znajomością jego elementów. Chmura. To są te opary radioaktywne. Wybuch.Chodziło tu o elektrownię. Nadal nie mogła zrozumieć, kim są uciekający ludzie. W jej śnie nie było widać dokładnie twarzy, więc na rysunku tym bardziej ich nie było. Spojrzała smutno na telefon. Była już osiemnasta. Cały ten czas, od południa, spędziła na rysowaniu bezdomnego. Uznała że dość dobrze jej poszło, jak na pierwszy portret, bo nie rzuciła ani razu zgniecioną kartką w drzwi, okno lub ścianę. Mimo, że rozmawiała z mężczyzną kilka minut, przez chwilę miała wrażenie, że są przyjaciółmi, takimi najlepszymi, którzy wszystko sobie mówią.
Do Wiktorii czuła ogromną niechęć, tak jakby się pokłóciły. Nie chciała o niej słyszeć. Aby zapomnieć choć na chwilę o nienawiści, zaczęła się pakować.

Wyciągnęła z pod łóżka duży, wojskowy plecak, który dostała kiedyś od zmarłego już dziadka, który walczył w II wojnie światowej. Był trochę poniszczony, na spodzie było dużo obtarć. Nie był zbytnio piękny, ale Sylwia chciała, aby plecak był wygodny i pojemny. Otworzyła go delikatnie, uświadamiając sobie, że był na polu bitwy, tarzał się po ziemi i przechowywał broń. Włożyła dłoń do środka. Na dnie poczuła jakąś zimną, pewnie metalową rzecz. Wyciągnęła ją. Miała w ręce nieśmiertelnik, a na nim wytopione nazwisko dziadka i jego data urodzenia. Poczuła ogromną dumę trzymając pamiątkę i nieświadomie wyprostowała się. Włożyła go ostrożnie do bocznej kieszeni plecaka. Podeszła do szafki i wykopała z niej parę koszulek, było ich około dziesięciu. Z dolnej szuflady wygrzebała spodnie-lekkie we wzór moro,dwie pary dżinsów i trzy-czwarte. Kucnęła i z materiałowego pudełka wyjęła dwadzieścia par białych skarpetek i bieliznę. Z trzech wieszaków zwisających na drzwiach ściągnęła trzy bluzy, dwie sportowe, jedna bardzo ciepła. Poskładała rzeczy w kupę i wcisnęła do plecaka. Mimo, że był bardzo pojemny, nie zostało dużo miejsca. Złożyła dłonie i korzystając z "żaru" przyciągnęła do siebie dwa zdjęcia z biurka. Chwyciła je locie. Spojrzała na jedno z nich, bardziej zniszczone. Przedstawiało małe dziecko, Sylwię na rękach jej młodej mamy. Obok stał wysoki, blady mężczyzna z zarostem, ojciec dziewczyny. Oboje byli bardzo uśmiechnięci. Wyciągnęła zdjęcie z ramki i wcisnęła do szczeliny między ubraniami. Drugie zdjęcie było nowsze. Były na nim dwie dziewczynki w wieku jedenastu lat. Stały bokiem do fotografa i przytulały się szczerząc zęby. Na odwrocie dziecięcym pismem zapisane było "przyjaciółki na zawsze, Wiktoria i Sylwia" . To zdjęcie również wpakowała do plecaka, ale z większym zamyśleniem.
Pomyślała o Wiktorii, o ich przyjaźni, nawet tej szkolnej. Wspólne ploty, śmiech... Przyciągnęła do siebie zeszyt i długopis z drugiego końca pokoju. Bez zastanowienia skreśliła kilka słów. Uznała, że przyjaciółka musi coś wiedzieć, żeby nie martwiła się, a co ważniejsze- nie spytała jej mamy. Z ciężarem na sercu pisała list, zdając sobie sprawę, że te słowa to kłamstwo. Po kilku minutach odczytała krótki list.


Wiktoria, wyjeżdżam z rodziną. Nie będzie mnie może dwa tygodnie w szkole...nie martw się o mnie, ani nie pytaj, bo dowiesz się tego samego co w liście. Nie rób głupstw, Sylwia. 

Dopisała jeszcze "buźkę", aby tekst nie wyglądał zbyt sarkastycznie. Złożyła list i położyła przy łóżku, aby jutro rano podrzucić go Wiktorii pod dom.
________________________________________________________

I jeszcze raz spojrzała na telefon. Znów była druga, ale tym razem trzydzieści! Sylwia znudzona tym schematem-co 30 minut pobudka. Przez 30 minut drzemki przeżywała koszmar za koszmarem. Śniło jej się wszystko, czego się bała. Była bardzo zmęczona, więc starała się zasnąć normalnie i obudzić się jak człowiek-rano. Wsunęła głowę pod poduszkę.

"Or go on, go on, go on, if you were thinking that the worst is yet to come...."-usłyszała i poczuła wielką ulgę, że jest już rano. Zerwała się na nogi i szybko ubrała. Przeglądnęła jeszcze plecak, czy wszystko ma. Podeszła do kuchni. Wiedziała, że musi coś zjeść, ale czuła się tak, jakby miała w brzuchu powietrze, które napełniało ją i powodowało brak apetytu. Uznając, że nic nie przełknie, napiła się tylko wody. Była bardzo zdenerwowana dzisiejszym wyjazdem, czuła coś w rodzaju motyli w brzuchu, ale nie w tak pozytywnym sensie, jak się je opisuje. Cały czas dręczyła ją jedna myśl-"czy to jest prawda?". W jej głowie była już wizja ryczącej ze śmiechu Artisov. Po chwili usłyszała dźwięk rozbijanego szkła. Rozejrzała się dookoła, a po chwili zobaczyła, że w jej ręce nie ma szklanki. Zaklęła na widok kawałeczków szkła pod jej nogami. Przyciągnęła je i chwyciła nerwowo w dłonie. Wyrzuciła je, ale w dłoni pozostał jej jeszcze jeden, największy. Przyglądała się mu dłuższą chwilę. Wizualizowała sobie w głowie pociągnięcie go przez rękę... Z niesamowitą siłą wyrzuciła szkło do kosza. Nie może o tym myśleć. Nie po to tyle cierpiała, żeby zrobić to jeszcze raz. Jedzie do Rosji, musi zatrzymać tych "złych ludzi". Wzięła kilka głębokich oddechów i uśmiechnęła się do siebie. Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
5:45. Pora się zbierać. Umyła zęby  i związała włosy. Chwyciła plecak. Wychodziła już z pokoju, kiedy z szafki spadła kartka. Był to list do Wiktorii. Wsadziła go delikatnie do kieszeni. Zarzuciła na siebie marynarkę, tą wojskową, ulubioną. Wyszła z domu i już miała zamknąć drzwi, kiedy otworzyła je szeroko i rzuciła ostatnie spojrzenie na mały przedpokój. Być może widzi go po raz ostatni...trzasnęła drzwiami i zamknęła je. Nie może tak myśleć.
Przebiegła przez wąską szczelinę między kamienicami, przeskoczyła murek i już była pod domem przyjaciółki. Upewniła się, że nikt jej nie widzi, bo nie wygląda zbyt normalnie, kiedy rozpędzona dziewczyna o 5 rano kręci się pod domem szanowanych Nowaków. Wrzuciła pospiesznie list do skrzynki i poszła w lewo, w stronę niewielkiej cukierni. Tak jak mówiła jej nauczycielka, była tam żółta kamienica, była też i pierwsza brama. Sprawdziła godzinę. 5.59. Akurat na czas. Teraz tylko walczyła z chęcią, aby nie uciec. 6.00. Serce zaczęło bić jej mocniej. 6.01. Wdać zapalające się światło przez szybkę w bramie. Klamka się otwiera. Jakaś niewidzialna siła popchnęła ją na ławkę obok. Z bramy wychodzi Artisov w brązowym kożuchu i dużym kapeluszu. Sylwia mimo przerażenia sytuacją, poczuła nagły przypływ humoru kiedy zobaczyła nauczycielkę prywatnie, w tym kapeluszu. Wiedziała, że w szkole ubiera się jak szlachcic, ale prywatnie, ten strój wyglądał na niej bardzo śmiesznie.

-A co ty taka blada?-przywitała ją Artisov-To co, gotowa?

-Czyli na prawdę jedziemy?-spytała upewniając się Sylwia

-No a co, stoimy?-roześmiała się kobieta-Dobra, idziemy teraz do metra-powiedziała bardziej poważnie i ruszyła przed siebie. Szła bardzo szybko, dziewczyna prawie za nią biegła.

-Członkowie Bazy wiedzą, że przyjadę?

-Kochana, wszystko jest załatwione!-odpowiedziała Artistov, była widocznie w świetnym humorze.

-Są tam jacyś Polacy?-pytała zdyszana dziewczyna cały czas próbując utrzymać nauczycielce kroku

-O ile się nie mylę, jeden chłopak i dziewczyna, ale nie wiem czy przeży...A jak z twoim Rosyjskim?-zmieniła umyślnie temat-Tam mówimy raczej po Rosyjsku.

Zaniepokojona niedokończonym słowem Sylwia starała się utrzymać spokój.

-Jest okej. Jakbym czegoś zapomniała, jest też Angielski.

-Racja.

Zbliżały się już do podziemnego metra. W nastolatce panowała burza euforii i strachu zarazem. Kiedy ominęły budkę z biletami, zdziwiona zapytała:

-A bilety?

-A po co nam bilety?-spytała lekkomyślnie Artistov wciąż idąc i patrząc przed siebie.

-Jak chce się jechać metrem, to kupuje się bilet. Mogę kupić bilety...

-A czy ja powiedziałam, że my jedziemy metrem?-nauczycielka roześmiała się głośno, a jej śmiech odbił się niepokojąco przez cały budynek metra. Doszły do barierek.

-Nie przejdziemy-stwierdziła dziewczyna.

-Patrz i się ucz-zwróciła się do Sylwii z tajemniczym uśmieszkiem. Podniosła ręce i złożyła ze sobą, tak jak robi to zwykle Sylwia, ale między jej dłońmi pojawił się niebieski żar. Ruszyła rękami w stronę barierki, jakby grała w tenisa. Metal zaczął pękać, aż w końcu ogrodzenie spadło na podłogę pozostawiając po sobie puste miejsce.

-Co pani robi?!-prawie krzyknęła nastolatka-Mamy szczęście, że tu nikogo nie ma...ale są kamery...cholera!-zaklęła.

-Spokojnie, oni tego nie widzą...Jakby teraz nas oglądali, widać by było, że normalnie przechodzimy przez barierki. Nie martw się, stara Artisov nie jest głupia...

Sylwia parsknęła śmiechem. Przeszły przez puste miejsce (Artisov kopnęła kawałki metalu, bo jak mówiła, "będzie wyglądało to bardziej naturalnie"). Nauczycielka prowadziła ją aż do końca korytarza. Żadne metro nie jechało, więc zaczęło wyglądać to coraz bardziej komicznie.
Ku zdziwieniu dziewczyny, profesor wyjęła z torebki coś w rodzaju woreczka. I położyła go na ziemi. Ten zaczął się powiększać, aż wreszcie osiągnął wielkość około 2 metrów średnicy.

-Właź-powiedziała nagle nauczycielka.

-Co?!-zdziwiła się dziewczyna, ale nie było już czasu na gadanie. Artisov pchnęła ją lekko, a ta straciła równowagę i upadła w worek twarzą. Już spodziewała się bolesnego upadku, kiedy podłoga pod woreczkiem zamieniła się w białą przestrzeń. Sylwia bezwładnie w nią wleciała. Zacisnęła powieki, bojąc się że zaraz się zabije.

Poczuła silne uderzenie całym ciałem w mokrą ziemię. Otworzyła oczy. Tak jak przypuszczała, leżała w błocie. Przewróciła się na bok. Obok stała Artisov, która z gracją otrzepywała swój kożuch.

-Nieźle ci poszło jak na pierwszy raz-spojrzała z góry na Sylwię.

-Świetnie!-odezwała się ironicznie dziewczyna. Wstała i uznała, że nie ma się co otrzepywać, bo i tak jest cała w błocie. Otarła tylko twarz rękawem.

Rozejrzała się wokoło. Otaczał ją las. Wszędzie roślinność i zapach wilgoci. Było też słychać pluskającą wodę, chyba w pobliżu jest strumyk. Odwróciła się. Stał tam ogromny namiot.

-Witaj w Bazie-rzekła znudzona Artisov.




************************************************************
Hej,czekaliście na ten rozdział, więc spodziewam się dużo komentarzy :) Wiem, że w Krakowie nie ma metra, ale pasowało mi zrobić, więc uznajmy, że akcja toczy się kilka lat do przodu :)
Proszę, komentujcie, oceniajcie, obserwujcie bloga i...pisać następny rozdział?

Pozdro, FOX :D




1 komentarz: